Tylko na dole jest jeszcze ostoja demokracji. "Piły" PiS-u jednak pójdą zaraz w ruch i tak jak drzewa, samorządy padną pod naporem głupiej, a może nie takiej głupiej władzy.
Stało się. Z mównicy sejmowej wylała sie gorzka prawda. "Panisko" a nawet jak powiedział ktoś z sali sejmowej "ludzkie panisko" pokazało kto tu rządzi. Jakie to rządy, widzimy po ostatniej hekatombie drzew. "Polska w ruinie"! Założenia programowe poznaliśmy w kampanii wyborczej i teraz następuje realizacja tego hasła z żelazną konsekwencją. Tak między nami mówiąc, nie oddam głosu na nikogo kto nie obieca mi, bezwzględnie, wszczęcia procesów przeciwko tej bandzie, która zawłaszcza właśnie nasze państwo. Dla ułatwienia polecam orzecznictwo norymberskie. I oczywiście również bezwzględnego wykonania wyroków sądowych, które zapadną. Pana i władcę da się postawić przed sądem za sprawstwo kierownicze. Tu jednak dotykamy najtrudniejszej materii, a w zasadzie kilku problemów, z którymi przyszła wolna Polska będzie musiała sobie poradzić.
Pierwsza sprawa to odpartyjnienie. Owszem, do tej pory wydawało się, że jedynym sposobem ‒ w miarę logicznym‒ na wyłanianie władz jest system partyjny, w którym ludzie zrzeszają się wokół idei, propagują owe idee i wszyscy uczestniczący w powszechnych wyborach decydują o tym, która z przedstawianych propozycji najbardziej im odpowiada. W tej koncepcji ojcowie założyciele naszej Republiki wychodzili ze słusznego skądinąd założenia, że sprawowanie władzy jest SŁUŻBĄ wobec narodu. Oczywiście jak pokazało życie, tylko przez chwilę mieliśmy takie rządy, które swoją misję utożsamiały ze służbą. Każda kolejna formacja, która obejmowała władzę po rządzie Mazowieckiego, traktowała Polskę jak folwark, a obywateli jak poddanych, żeby nie powiedzieć pańszczyźniane chłopstwo. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Po pierwsze, partie demokratyczne stopniowo "wyewoluowały" od demokracji do monowładzy, żeby nie powiedzieć dyktatury. Po drugie, stan świadomości demokratycznej obywateli nigdy nie był najwyższy, a w ostatnich latach uległ dodatkowo gwałtownej erozji. Po trzecie, do czasu nastania rządu PiS, wszystkie formacje rządzące musiały działać w koalicjach, co dość skutecznie tworzyło naturalną równowagę na szczytach władzy. Po czwarte wreszcie, od 1990 roku mieliśmy cały czas wzrost gospodarczy, który absorbował Polaków, pozwalając różnej maści politykierom zajmować się wojenkami podjazdowymi, które obywateli zajętych pomnażaniem dóbr i podnoszeniem swojego statusu materialnego niespecjalnie interesowały. I oto nagle jedna partia – partia monowładzy – zdobyła bezwzględną większość parlamentarną. Koalicyjne gierki odeszły w niepamięć. Demokracja została zastąpiona "demokraturą", a władza zrzuciła wszelkie maski, pokazując swoją arogancję, butę, chamstwo i pogardę bez najmniejszej żenady i bez żadnych osłonek.
Pozostawiając na chwilę obecną władzę, proszę się zastanowić jak obecnie działa system demokracji partyjnej? Głosujemy w wyborach parlamentarnych na wystawionych przez kogoś (kogo?) pojedynczych polityków w regionach, a następnie do parlamentu wchodzą oprócz tych, którzy wygrali wybory w swoich okręgach wyborczych, nieznani nam kompletnie osobnicy z listy krajowej. Następnie spośród posłów jest formowany rząd ‒ tu przynajmniej jest jakiś element rozpoznawalnej odpowiedzialności. A następnie ów rząd, dzięki głosom posłów wchodzących w skład zwycięskiego ugrupowania, zaczyna łupienie społeczeństwa i uwłaszczanie się na majątku narodowym (spółki skarbu państwa, posady urzędnicze na wszystkich szczeblach, nieformalny lobbing itp.).
Miałem okazję poznać osobiście kilkoro, a nawet kilkanaścioro polityków (posłanek, posłów i senatorów) reprezentujących różne formacje polityczne. Nie są to herosi inteligencji i dodam dla pełnej jasności: nie mówię tylko o przedstawicielach PiS, ale o wszystkich naszych, pożal się Boże,"reprezentantach". Owa w większości anonimowa poselska masa na rozkaz swoich wodzów podnosi karnie ręce w kolejnych głosowaniach, nie mając zazwyczaj wiedzy, że o rozumieniu nie wspomnę, na temat prawa, za którym głosuje.
My, zwykli obywatele, przecieramy potem oczy ze zdumienia, dowiadując się, że to nam wolno, a tamto jest zabronione. Prowadzi to do takiej sytuacji, że jeśli jutro "ludzkiemu panisku" przyjdzie do głowy ogłosić, że niebo jest zielone, a kto twierdzi inaczej, idzie do ciupy, to ta bezwolna masa sejmowa posłusznie to przegłosuje, a "notariusz" Duda podpisze. I co? I biznes na zakładaniu prywatnych więzień (za które będą płacić pozostający na wolności, czyli apologeci myśli "Kaczelnika") gotowy. Dura lex sed lex. Dlatego właśnie należy system partyjny zastąpić nowym: systemem przedstawicielstwa obywatelskiego. I tu dochodzimy do sedna utworu, jak powiedziałaby nauczycielka na lekcji polskiego.
Obecna władza planuje zniszczenie ostatniego przyczółka demokracji, jakim są samorządy. Od samego początku rządów tej formacji słyszymy zapowiedzi "reformy" systemu samorządowego czy co najmniej "reformy" systemu wyborczego do samorządu lokalnego. Przyczyna jest jasna: to ostatni obszar, na którym PiS nie ma szans na sięgnięcie po pełnię władzy. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest inna logika wyborów samorządowych. I całkowicie odmienny charakter sprawowania władzy. Samorządy to prawdziwa władza na prawdziwym terenie. We władzach samorządowych odnajdują się ludzie, którym bliska jest koncepcja społeczeństwa obywatelskiego i "małych ojczyzn". Łatwiej poznać kandydatów i ich punkt widzenia. Najczęściej są to ludzie, którzy mieszkają w regionie, do władz którego kandydują, znają realne problemy i starają się działać dla dobra mieszkańców. To oczywiście sytuacja idealna. W życiu bywa różne. Obecnie PiS poprzez "wrzutki medialne" czy "próbne balony" sonduje opinię społeczną o możliwości przeprowadzenia zmian w całym ustroju samorządowym. Proponuje pełne upartyjnienie samorządów (do władz samorządowych tylko partie polityczne mogłyby wystawiać kandydatów), a to majstruje przy okręgach wyborczych (propozycja ustawy "okołowarszawskiej"). Wyobraźmy sobie sytuację, w której udaje się PiS tak przeprowadzić wybory, że obejmuje władzę w 80 procent polskich gmin. Czy wtedy będzie jeszcze miejsce na jakąkolwiek demokrację? Nie sądzę. Dla mnie to raczej powszechna urawniłowka partyjna i całkowita dewastacja życia publicznego. No bo jeśli funkcjonariusze partyjni potrafią wykonywać tylko rozkazy wodza, to czy na samym dole tej drabiny będą się zachowywać jak demokraci i dbać o wszystkich? Wolne żarty. Reytan potrzebny od zaraz Powinniśmy szeroką ławą stanąć przeciwko partyjnym interesom w samorządach. Wszystkim partyjnym interesom. I tym z lewa, i tym z prawa. Lokalne sprawy:oświata, zdrowie, kultura i infrastruktura zależą w dużej mierze od władz samorządowych. Jeżeli pozwolimy na upartyjnienie tego obszaru władzy, to wkrótce obudzimy się nie w państwie demokratycznym (nawet jeśli ta demokracja trochę kuleje), ale w zwykłej brunatnej i brutalnej dyktaturze. Dlatego proszę Was, rozważcie swój udział w wyborach samorządowych. Nie oddawajcie bez walki tego ostatniego bastionu demokracji.